czwartek, 27 stycznia 2011

one way ticket to the moon

Śniło mi się, że mój Stary miał wąsiory.


Takie klasyczne, bez niedomówień i nieścisłości, wąsy jak się patrzy. A jeśli do tego dodamy, że we śnie tym poszłyśmy z T. do punktu gastronomicznego na krupnioka (pol. kaszanka, taki czarny wuszt – przyp. tłum.) i dostałyśmy jednego na pół, to już doprawdy nie wiem, co mi sugeruje moja podświadomość.


Zwłaszcza, że to nie pierwszy mój sen o wędlinach, nie chwaląc się.


A wczoraj zapoznałam pewną interesującą babcię. A właściwie wiedźmę. Czy raczej wszechwiedźmę. Osobę niezwykle dystyngowaną, co można było poznać po tem, iż w pewnych wyrazach nie wymawiała samogłoski „i” zastępując ją wielkopańskim „y”. Całości dystyngowatości dopełniał seksowny outfit oparty na sznurowanych kozaczkach za kolanko, kapelucie, salopie z bobrów i białym, dwumetrowym szalu szydełkowanym w florę.
Najsampierw, w trakcie wspólnego powrotu z przedszkola naszych wnucząt, zbliżyły nas ku sobie wynurzenia z zakresu stomatologii rozwojowej.
Otóz Wszechwiedźma naciskała, by uważać na sanki, bo sanki psują ząbki. Ja na to, z nizin mojego niedoświadczenia, że sanki może i psują, ale nie ma co tak znowu uważać, skoro nawet stolik kawowy może się z nienacka rzucić na człowieka i wbić mu ząb do sedna. I że to już przerabialiśmy.
Tu Wszechwiedżma dała do zrozumienia, iż wie lepiej i uraczyła mnie wielorakimi opowieściami z przepastnej skarbnicy swoich doświadczeń, że to jej dziecko sobie wbyło, tamto wybyło a jeszcze inne ubyło.
Nie ukrywam, ze mi tym bardzo zaymponowała.
Następnie wyjawiła mi, że ma w domu nastolatkę, czym dała mi do zrozumienia, że jest młodsza ode mnie. Potem pożałowała dzieciątka z telewizji, które zakatował tatuś:
- Nie chcę nic mówić, bo pani jest młoda, ale to takie młode rodzą te dzieci, bo jedyne co potrafią, to sprawnie ściągać bielyznę – czym dała mi do zrozumienia, że  jest też starsza ode mnie. Następnie nauczyła mnie, na przykładzie swoich podopiecznych, jak powinno się wychowywać wnuczęta lepiej od matek (tych ze ściągniętą bielyzną):


- Dwa dni z mamą byly i już caly podrapani. Ja im nigdy nie pozwalam się nudzić.


I, na dowód, zarządziła kręcenie sie na karuzeli, a sama ujęła w upierścienioną dłoń dystyngowanego cienkiego ćmika i zajarała z oddali.
Idea zabawy była, przyznam, zacna oraz stymulująca intelektualnie. Otóż dzieci to kosmonauci, karuzela to statek kosmiczny a łąka to dany obiekt we wszechświecie. Kosmonauci wsiadaja, lecą wirując, następnie wysiadają i biegną zwiedzać gwiazdę Wenus.
Buniozyl zeskoczył zatem z karuzeli wprost na gwiazdę Wenus i trawersem pogalopował zwiedzać. U celu zawiało go już tak bardzo, że wykonał salto w przód przez twarz, szybko się jednak pozbierał i zawołał z entuzjazmem:


- Ale się przewróciłem  o k r ą g ł o,  widziałaś?


Widziałam. Stałam i patrzyłam w zachwycie na swą mentorkę i jej niezawodne metody wychowawcze, i byłabym tak stała po dziś dzień zapewne, gdyby nie to, że jej młodszy wnuczek ni z tąd ni z owąd potknął się wsiadając na karuzelkę i zadzwonił zębamy o stalową rurę.


Ten dźwięk przypomniał mi, że musimy już iść.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz