poniedziałek, 18 kwietnia 2011

no nie no

Zawód, który uprawiam – określmy go kryptonimem: usługi dla ludności – niewdzięcznym jest.


Podłym, gdyż kiedy w zasadzie każdy dysponuje narzędziem zarobkowania, wszyscy mogą się tym parać. To tylko kwestia sumienia i wychowania w czystości, żeby nie. I tu rodzi się problem, gdyż tak wiele osób (zwanych kolokwialnie cichodajkami) świadczy pokątnie i pobiera w zamian tak symboliczne opłaty, że nam, jedynie słusznym usługodawcom, co to długofalowa satysfakcja od nas pochodzi i pełen wachlarz korzyści dla ciała i ducha, nie pozostaje nic innego, jak prostytuować się za drobne, lub, gorzko łkając, wyrzec się misji.


Można się, owszem, przebranżowić (choć na zostanie stomatologiem czasem bywa, niestety, za późno). Rzucić w cholerę to podłe zajęcie i podjąć obowiązki pomywaczki z serialu, zajść w ciążę z byłym mężem i poderwać wziętego architekta, zwichrowanego psychicznie amatora  zdegradowanych społecznie kobiet o zagnieżdżonych macicach.


Jest to jakieś tam wyjście z sytuacji.


Jeśli jednak nie ma się ochoty na nieplanowane zapłodnienie, ręce nas szczypiom od detergentów, Żurek Lesław nie jest w naszym typie, a nade wszystko nie chcemy przyjąć po ślubie jego nazwiska, to wówczas, mimo szeregu niegodziwości jakie napotykamy na swojej ścieżce kariery, dzielnie trwamy na posterunku.


Wtedy to są dwie drogi: albo się opływa w dostatki, albo się nie opływa, albo się opływa incydentalnie i to jest droga trzecia.


Krocząc zatem trzecią drogą trafiłam do świątyni konsumpcji by zrealizować owo chwilowe bardzo i jakże ulotne jezujaksięcieszę. Pognałam prędziutko upłynnić gotówkę, zanim to zrobi ona sama, po cichutku, niepostrzeżenie wysiąkając mi po kropli z portfela: kap – tu – dziesięć, kap – pięćdziesiąt tam, dwadzieścia i sto – kap, kap…


Wstąpiłam wobec tego nabożnie w iluminowane progi, zapachniało splendorem i nieszczelną kanalizacją, spłynęła na mnie z gotyckich sklepień anielska muzyka, zamigotały złoto i drogie kamienie. Kapłanki w swych prezbiteriach koncelebrowały ofertę okadzając ją parą z żelazek, grono wiernych przelewało się z nawy do nawy nabywając, kupując, konsumując.  Ruszyłam więc za nimi ku tym oto świetlistym artefaktom i długo szłam, szłam, szłam aż…


…wyszłam.


To nie był mój dzień, czy coś. Nic do mnie nie mrugało, nic nie szeptało, nie nęciło


Wszystkiego jest dużo. Dużo za dużo i takie samo. Identyczne i, choć odmienne, niczym się od siebie nie różniące. I vice versa. Dużo groszków, dużo kwiatków, dużo pasków i dużo kolorów. Groszki do łóżka, groszki do biura, groszki na plażę, groszki do kościoła, paski do biura, paski na plażę, paski do kościoła i paski do łóżka. To samo z kwiatkami, koronkami, kolorami. Nie wiem co do czego co z czym kiedy na co po co jak i gdzie.


Nie podoba mi się! Czy to możliwe?


Co mi jest, panie doktorze?!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz