środa, 11 stycznia 2012

skończyły mi się tytuły

Skorodowana nieróbstwem powzięłam żelazne blogopostanowienie: codziennie coś.
Cokkolwiek. Jedno zdanie. Jeśli tylko uda mi się dopchać do swojego kompka.
Bardzo mi przykro.



Szłam dziś przez cmentarz, ku szkole. Wolę cmantarze od szkół. Czułabym się znacznie poszkodowana, gdybym docelowo, miast w czyśćcu, miała znaleźć się w placówce edukacyjnej. Na wiekuistej fizyce. Lub matematyce.


W szkole wizg i rumor, młodość, pryszcze i ciało pedagogiczne.


Na cmentarzu cisza, wilgoć i zakaz wyprowadzania psów.


W szkole czuję się niepewnie, zostało mi to jeszcze z czasów, kiedy byłam małym chłopczykiem z permanentnym brakiem zadania. Na wywiadówce siedzę i mrugam oczami. Cała reszta towarzystwa szampańsko się bawi. Na pytanie dyrektora, cóż zmienić, cóż ulepszyć, odpowiadają, że proszę natychmiast zrobić coś, abym mógł/mogła zaparkować swym samochodem na trzecim piętrze pod klasą trzystadwadzieściasiedem, gdyż nie było dla mnnie MNIE miejsca na parkingu, albo chociaż jakaś żółta koperta z numerem rejestracyjnym mojego MOJEGO majbacha.
Pan dyrektor, przymilnie uśmiechnięty, zaprasza na parking pod urzędem. Piętro i kopertę obiecuje w niedalekiej przyszłości wymościć złotogłowiem dla pilnie potrzebujących, parking, oczywiście, powstanie, gdyby udało mu się przekonać urząd miejski do zlikwidowania cmentarza.


Tylko nie to!


Na cmentarzu, obok Załużonych Miastu spoczywa Sabina. Spoczywa, lub spoczywać będzie, gdyż na jej nagrobku brak jest daty urodzenia oraz śmierci. Nie wyryto. Czyżby nie narodziła się jeszcze? Nie zmarła?
Lub padła ofiarą aborcji, czyli zmarła, zanim się narodziła. Nagrobek wszakże marmurowy, pełnowymiarowy.
Jest imię, nazwisko, sentencja, która głosi, iż „Boża opatrzność prowadziła Sabine” (tak, tak SABINE właśnie). Ba! Jest nawet barwna fotografia nagrobkowa przedstawijąca pulchną panią w wieku średnim w towarzystwie dzieła marynistycznego, jak mniemam, własnego autorstwa. W tle jakieś sprzęty, kwiat uwiędły jak szyja Sabiny, kryształ…
Znaczy artystka.
Czyli raczej, znając te Sabiny, jest to niewybredny wybieg pijarowski – chodzi o to, żeby nikt nie wiedział, ILE Sabina miała właściwie lat. Aby móc zawrzeć prawdę o Sabinie w lakonicznym „odeszła zbyt wcześnie”, nie wdając się w niepotrzebne odejmowanie liczb.


A może Sabina jeszcze niezakwaterowana? Wymościła sobie eleganckie względem gustu gniazdko, na wypadek gdyby jej syn, ożeniony z NIĄ, tą ONĄ, i wiedziony  za sprawą jej dupy na manowce, zechciał sprzeniewierzyć środki serwujac Sabinie niegodny kopczyk z drewnianym krzyżem?


A zatem Sabina, w pełni sił witalnych jeszcze, zachodzi raz w tygodniu na cmentarz, przywiązuje przy bramie swojego sędziwego pieska, a sama udaje się w aleję, aby dopieszczać miejsce swego wiecznego spoczynku. Swą dumę i chlubę, przedmiot pożądania wielu, najepsza lokalizacja, opłacony z góry na lat pięćdziesiąt – potem to juz najpewniej sąd ostateczny, świat już przecież stoi na krawędzi. Woda zatruta, powietrze. Wielka orkiestra świątecznej pomocy. Szatana w telewizji pokazują. W dodatku nie umarł, to najlepszy dowód, że Bóg nie jest nieomylny.


Poleruje granit miękką szmatką, zmienia wodę chryzantemom, zapala znicz…





Cóż. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz