środa, 7 listopada 2012

moj papa rabotajet na awtozawodie kamaz

Nie jestem pewna, czy wskazanym jest epatowanie sześciolatka twórczością Jezus Marii, ale zobaczymy. Jeśli się ma matkę szatanistkę samemu będąc niedochrzczonym, to wszystko może się zdarzyć.

Na razie jeździmy sobie i słuchamy bacznie. Może z tego wyniknąć, że dzieciątko zapytane przez ciało pedagogiczne, czy zna piosenkę o zwierzątku, powie, że zna i zaintonuje growlem coś że brudna wasza maść. To by się nawet wpisywało w podejrzany całokształt, w naszej rodzinie frików bezfiranków wszystko jest bowiem możliwe.

Ostatnio ciało pedagogiczne badało dzieciątko na okoliczność gotowości szkolnej, z czego wypłynęło, że a) nie zna ono nazw miesięcy, b) nie potrafi wiązać sznurówek oraz c) nie wie, co robi i gdzie pracuje jego mama i d) tata.

Pani wychowawczyni wyznała, że była zaskoczona. Ja tam nie jestem.

Jeśli rodzice pracują w jakimś konkretnym, pożytecznym zawodzie - są pielęgniarką w szpitalu, nauczycielką w szkole, strażakiem w pożarze lub taksówkarzem w chmurce waniliowej, to jest się czym pochwalić, jeśli natomiast ich zajęcie polega na gapieniu się w ekran monitora o każdej porze dnia i nocy, to nie wiadomo, które z tych wgapień jest akurat zarobkowaniem, a które czczą rozrywką.

I co powiedzieć dziecku? Szczerze mówiąc sama nie wiem i o ile wrześnie, maje i sznurówki może uda mi się przewalczyć, o tyle przekucie w konkretny desygnat działań matki/ojca wydaje mi się raczej niemożliwe.

A może ono wie, tylko się wstydzi?

Nie byłoby to pierwsze dziecko, które się nas wstydzi. Jedno już na to cierpi, tylko z innych powodów - uczęszczanie do szkoły wyścigowej ma jeszcze i ten walor, że pchają do niej swe dzieci szeroko pojęci ludzie sukcesu. I o ile uważam nieskromnie, iż sroce spod ogona nie wypadłam, to gdzież mi tam na przykład do lokalnego magnata medialnego - choćbym pękła tak wysokiego "ce" nie wyciągnę. No i to mi męczy dziecko, że nie ma za rodziców wypiekaczy protez, oraz że nie jest wysyłane na wakacje do Australii lub chociaż do USA. Trudno, powiadam, synu, musisz to jakoś rozchodzić, lub, co bardziej lukratywne, możesz ich skłonić, aby cię adoptowali. Nie będę czynić wstrętów - jeśli tylko uda ci się ich na siebie namówić, to proszę bardzo.

Nie od dziś wiadomo, że nie mam serca. Czasem próbuję je mieć, ale próby spełzają na niczym, jak ostatnio, w dłuuugi weekend, kiedy to usiłowałam skonsolidować moich synków przy stole w kuchni. Nie spotkało się to ze spodziewanym odzewem z ich strony i skończyło się tym, że krzyczałam, że zaraz ich zatłukę i nareszcie będę miała czas na swoje pasje.

Wracając jednak do Marii, to dzieciątko sobie radzi interpretując słowa pieśni zgodnie ze swoim doświadczeniem i światopoglądem, i gdy artystka zapytuje je, czy ono wie, jak tu jest na dnie - przez chwilę się waha: Na dnie? Na jakim dnie? - docieka. Po czym orzeka: Aaa, na dnie morza.

No pewa. Bo gdzieżby?


2 komentarze:

  1. Hejkum,
    przylazłem od Zakurzonej i fajnie mi tu u Ciebie/Was:)
    Pozdrawiam,
    jak coś mądrzejszego mi do banki wpadnie to napiszę:)
    Maciej

    OdpowiedzUsuń
  2. popieram, czas na pasje to nieoceniona rzecz.

    OdpowiedzUsuń