czwartek, 16 października 2008

akukuk

Natura nie znosi prozni.
Ktos odszedl bezpowrotnie a ktos sie odnalazl.
Proporcja, co prawda, zupelnie nieprzystajaca, ale zawsze cos.


Hilary, sie mianowicie, znalazl.


Gdzie byl? Trzy metry od Kota.
Mieszkal sobie z dawien dawna w bramie naprzeciwko.


Mowilam, ze mi nie umknie.
Jak sie na kogos upre to przede mna nie uciecze. Juz chcialam pisac do jego rodzicow list ponaglajacy, zeby mi go tu przyniesli i postawili zaraz w miejscu oznaczonym krzyzykiem.
Na szczescie sie obeszlo.


Hilarego mam znad morza.
Taka muszelka czy inny kamyk.
Mam go od siedmiuset lat.


Skoro tak, to raczej amonit.


I mi sie nie wykreci, chociaz caly czas probuje.
Umawia sie, dajmy na to, na wodke na jutro na 17 i przez pol roku nie odbiera telefonow.
Mistrz synkopy towarzyskiej.
I nie tylko.
Mistrz synkopy w ogole.
Zapewne uwaza, ze to wzmaga jego atrakcyjnosc.


Niech sobie uwaza.



poniedziałek, 13 października 2008

poniedzialek, kurka jego wodna

Padnij!
Bede stekac.


Z dzialu nowosci:
Samochod pieknie mi pachnie nowym tlumikiem srodkowym wydechem za 215 zl z VAT.
Jak plonacy czajnik.
Co wysiadam to sie wystraszam, ze nie wylaczylam gazu pod woda na herbate.
Bo przeszlam na freeganski czajnik gazowy i teraz ten tlumik i nerwica natrectw od zawsze.


A poza tym nic nowego.


Siedze juz w takich koleinach po szyje, ze jeszcze tylko dwa trzy dni i nie wstane z tapczanu, jak boga kocham, nie.
I bachory takie niegrzeczne.
Najgorsze sa bystre i wyszczekane bachory.


I robic mi sie nie chce.
Ale to chyba normalne? Wszystkim sie nie chce.


Czy tylko mnie?


A, i jak ide z Buniem w promieniach jesiennego slonca, to rzucamy cien jak Krzys z Kubusiem Puchatkiem.
I wtedy mowie do Bunia:
- Kocham cie, ty moj Kubusiu Puchatku. Jestes moim Kubusiem Puchatkiem?
A Bunio odpowiada:
- Tak!



niedziela, 12 października 2008

- Tam, zdaje sie, jest piekna pogoda?
- Tak. Bardzo piekna.


Podszedl do okienka. Wyjrzal. Wciagnal powietrze do pluc.


- Trudno. – Powiedzial, zamknal okno i wrocil do lozka.



środa, 8 października 2008

ze mi wypiłaś moje kakało

Mialo byc o fatum. I bedzie.


Przyjechal maz.
I odjechal.
W tak zwanym miedzyczasie poklocilismy sie w systemie kazdy z kazdym na dowolnie wybrane tematy.
Raz nawet rozpetalo sie prawdziwe pieklo.


W temacie spodenek.


Bo, co byscie powiedzieli, gdybyscie kupili sobie nowiusienienienkie spodenki.
I teraz, po powrocie ze spotkania towarzyskiego gdzie brylowaliscie w swoich fit spodenkach, zdejmujecie je i skladacie z pietyzmem na krzeselku.
I przyjezdza wasz maz, z Warszawy, powiedzmy, ale mozecie sobie w to wykropkowane miejsce wstawic kazde inne miasto, czy wies nawet.


No wiec, przyjezdza i robi sobie  k a w e.


I z ta kawa lezie, nie wiadomo po jakiego grzyba, zmierza, drepce, mianowicie, w kierunku owego ustronnego pokoiczku gdzie skrzetnie ukryliscie swoje spodenki, swa jedyna radosc posrod mizerii wszechswiata.
I ten wasz (wowczas jeszcze) maz dotarlszy na miejsce, zahacza rekawem o klamke
i kawa laduje na waszych nowiusienienienkich fit spodenkach.


Co to moze byc?
Czy to efekt zmory?
Bo nie znajduje zadnego racjonalnego wytlumaczenia dla tego nieprawdopodobnego zbiegu okolicznosci.


Oczywiscie, spodenki po praniu nie chca juz byc takie fit, pomarszczyly sie i scellulitisiały.
Pasek im odstaje.


Za kare maz kupil zonie korale.
Ale, czy w koralach mozna wygladac bosko?
A w scellulitisiałych spodenkach?


Marnosc. Wszystko marnosc.



wtorek, 7 października 2008

la mala educación

No to tak: poczynilysmy z M. pewne ustalenia.


Otoz, idziemy do szkoly.
Juz za 12 miesiecy bez 7 dni.
Gdyz obecnie jestesmy zaledwie magistrem jak maz docent Kwiatek,
a to, jak wiadomo, nic nie jest.


Do Krakowa.
Wieczorami bedziemy sie dekadencko kiwac nad flaszka absyntu.


Znowu.


Ide kompletowac tyte.



poniedziałek, 6 października 2008

dupa cyc, dupa cyc

UWAGA! UWAGA!
Lejdis end dzentelmenz!


WIEEELKAAA KAAAMPAAANIAAA ZYCIAAA!


Avon kontra rak piersi!
Do przerwy zero jeden!
Rak przegrywa Avon wygrywa!
Akcja!
Promocja!
Trans!
Lans!


Zwyciestwo!
Rak nie ma juz szans!


Baloniki. Szminki. Fafkulce. Apaszki. Zestawy do frencz pedikjuru w warunkach domowych.
Koincydentalne porady kosmetyczne w milej atmosferze.
USG piersi tylko kup lyzeczke.


Slowem:


SOBOTA W GABINECIE Z ROZOWA WSTAZKA


Zapisy dwa tygodnie przed terminem.
Dzwonie sprytnie trzy tygodnie przed.


I co? I co?
I pstro. Nie ma miejsc.


I, powiedzmy sobie szczerze, nigdy nie bylo.
Moze dla konsultantek byly. Moze trzy.
No, w koncu, kosultantka tez czlowiek, wiec ok.
A ile przy tym pijaru!
Same korzysci.


Aaa, to przepraszam.
Ale.
Niech sobie w dupe wsadza te swoje lyzeczki.
I wstazeczki.


Smacznego!



czwartek, 2 października 2008

samsung vs reszta swiata

Kroil mi sie romans, ale zgasl.
To znaczy, gdybym podsycila, to moze cos by z tego bylo, ale chyba jednak nie bedzie.
Z akcentem na chyba, gdyz zdusilam w zarodku.


A bylo to tak.
W dniu wczorajszym otrzymalam nastepujaca krotka wiadomosc tekstowa, cytuje:
„Jak zdrowko Piekna?”
A poniewaz numer telefonu, z ktorego otrzymalam SMS, z wygladu nikogo mi nie przypominal, odpowiedzialam chytrze pytaniem na pytanie:
„A kto pyta?”
Odpowiedz brzmiala: „Jak to, nie poznajesz?!?!?!”
Tu juz poczulam wyraznie, ze moja chec podjecia dialogu chyli sie ku zeru, lecz podjelam jeszcze ostatnia, desperacka probe i zapytalam lakonicznie:
„Po czym mam poznac?”


Odpowiedz dala mi jasno do zrozumienia, ze oto, niestety, 40 groszy w dupie, brzmiala bowiem nastepujaco:
„Po chrakterze pisma wyszloby, ze jakis samsung”.


Fak. Nieee! No, dlaczego mnie to spotyka?


Oto najlepszy dowod, ze niektorych spraw nie nalezy przesadnie drazyc, gdyz w wyniku intensywnej eksploracji mozna sie podle rozczarowac.
Otrzezwilo mnie przy trzecim, a gdybym poprzestala na drugim, moglabym dozyc do emerytury na pieknym wspomnieniu dwoch esemesow, ktore mogly sugerowac,
ze it could be the start of something great.


A tak to dupa. Sory, ale mi sie nie chcialo inwestowac kolejnych 20 groszy w ten zwiazek.


Potem przyszedl nastepny naperfumowany liscik i pograzyl mnie w otchlani rozpaczy: „zajeta, czy latwo sie zniechecasz?”


Kolejny mnie dobil i ostatecznie pozbawil zludzen: „jak zwykle nieprzystepna”


Przemilczalam ten moj osobisty dramat.


Dzis bylo nieco mniej potwornie, gdyz przyszedl tylko esemesik o tresci: „milego dnia” ale i tak juz wszystko stracone, moim zdaniem.


A moze to byl orange, a reszte wymarzylam?


Przypomnialo mi sie natomiast, jak to w czasach licealnych, dzwonilysmy z T. do przystojnych kolegow naszych kolegow i oswiadczajac, ze u nas nie ma cieplej wody pytalysmy, czy mozemy przyjsc do nich sie wykapac.
Taki zart.
Tez zabawny, nieprawdaz?


Az tu naraz deja vu.


Mlodziez ma w dziejszych czasach niograniczone pole do nawiazywania znajomosci o podtekscie kapielowym i bez.


Jakby rozczarowan w moim bujnym zyciu nie bylo az nadto, bedac ostatnio w bankomacie spotkalam calkiem niebrzydkiego faceta z niebieskookim psem.
I gdy tak oboje dokonywalismy operacji, pies, jak to pies, bez ceregieli wsadzil mi nos w tylek (kocham je za to!).
I zamiast naglego wybuchu romantycznego uczucia od pierwszego wejrzenia, zamiast slow
„halo, przepraszam, upuscila pani stan konta, mademoiselle”
i spotkania czworga drzacych ócz i dloni
bylo:


CHODZ, NIE NIUCHAJ.


Cos nie mam szczescia do mezczyzn.