Pardon, ale się ocząsam.
To może potrwać.
Mogę się także nigdy nie otrząsnąć. Nie wiadomo.
poniedziałek, 25 lutego 2008
neverending deadly thrill
piątek, 22 lutego 2008
Jem liczi
Podczas kolejnej nieprzespanej nocy rozmyslalam przy akompaniamencie o zagadnieniach.
Niestety, zagadnienia nieco mi umkly.
Jesli tak dalej pojdzie to pojde na jutrzejszy bal na czterech podpierajac sie nosem. I nadal nie mam wymarzonej sukni. Calkowicie juz stracilam nadzieje na jej manie.
aaa, no i dzwoni do mnie Tabaza i mowi tonem nie znoszacym sprzeciwu:
„Ty mi mow, co ubierasz na bal! Tylko nie krec, mow jak na spowiedzi! Zadnego mataczenia, sama prawde i tylko prawde!”
Co sie okazalo.
Tabaza ma traume na linii odziez – bal.
Otoz byla ona jakis czas temu na balu klasowym ze swoja klasa. I na pytanie jaki obowiazuje dress code wszyscy oni odpowiadali zgodnym chorem, ze eee, tam nic wielkiego, takie tam beleco.
Przychodzi zatem moja kolezanka na impreze w dzinsach, patrzy, a tam!!!
Damy w toaletach bez plecow i z dekoltem po lono, ewentualnie w sukniach z trzymetrowym trenem i rozcieciem do pachy, panowie we frakach i cylindrach, melonikach i smokingach itepe. Wszedzie brokat, koronka, falbany, merezki, cekiny, serpentyny, koafiury, gryzacy zapach parfę i szum strusich pior.
„W zyciu sie tak okropnie nie czulam” – wyznala ze lzami w glosie
No, ja nie wiem. Moje stanowisko jest takie, ze to oni powinni sie czuc idiotycznie, zwazywszy, ze to nie byl bal we wenecyji tylko sped klasowy.
Ale ja sie nie znam. Nigdy nawet nie mialam bialej bezy do slubu koscielnego. Ba, nawet slubu koscielnego nie mialam. To cud, ze w ogole mialam jakis slub.
Zatem Tabaza kazala mi przysiac, ze dokladnie opisze jej swoj stroj.
Na razie nie opisuje, gdyz nie mam za bardzo co, ale jesli zajdzie taka potrzeba, to ja tym razem moge odegrac role gupiego jasia w dzinsach. Z przyjemnoscia. Mnie to szczyka.
Ja jestem artystka, mnie wszystko wolno, ja sie moge owinac papierem te i zwienczyc kokarda.
I to bedzie szalenie la boheme!
Kokardy sa baaardzo modne w tym sezonie. I pumpy.
czwartek, 21 lutego 2008
Inwentaryzacja
Mam bal
bal nad bale
ale
nie mam strojooow
butooow
torebkooow
szalooow
kapeluszooow
bizuteriooow
mam za to pelno bachorow, wszystkie chore, charcza nocami, spac nie daja.
I mam wory pod oczami.
Oraz bladosc cery.
A, no i skleroze, calkiem zapomnialam.
Wystarczy zeby dobrze sie bawic?
…
Ja chce zwiewna hippisowskom suknie ala motylem jestem!
Byl kiedys taki program w telewizji gdzie dwie angielskie pulardy przerabialy dwie angielskie superpulardy na pulardy i one mialy stos takich sukienek, ze bym sie za nie dala pokroic ale u nas czegos takiego NIE PRODUKUJA.
W naszym kraju obowiazuje szare umundurowanie z hamu w sam raz do biura i/lub do trumny.
środa, 20 lutego 2008
ktokolwiek widzial, ktokolwiek wie
Ja sie nie boje, nie mam czasu.
…
Pojazd zazwyczaj pozostawiam na parkingu.
Czasami zas parkuje pod domem. Takoz wczoraj.
A dzis ide sobie ide po zakupy pozostawione ongi w bagazniku, mijam swoj samochod, oceniam mimochodem okiem konesera jakosc tlumika i mkne dalej na parking.
Docieram, patrze – a tu nie ma mojego samochodu!!!
Czy to mozliwe, ze go…
…eee…
…gdzies go juz jakby widzialam.
No.
Znalazlam.
Ale zgubilam za to krople do oczu bobona. Nie mam pojecia gdzie moga byc.
Nie szukalam jeszcze tylko na na parkingu.
poniedziałek, 18 lutego 2008
Miej serce i dla meza
Kot: Kurwa, ale mam siwych wlosow!
Zona Kota: Ciesz sie, kurwa, ze w ogole masz.
Kot: A no tak.
Srala baba, srala, w garniec luuutowaaany…
Na zakladzie pomor i odwodnienie.
Caly dzien wszyscy sie przescigaja w barwnych opisach jak to grypa zoladkowa nimi powodowala i jaki przemozny wplyw na ich zwieracze wywarla.
Tez to mialam, nie powiem, calodobowe kowadlo w zoladku itede.
Ale barwne opisy z ozywiona gestykulacja, okraszone nieomal malarska onomatopeja, w korytarzu, w toaletach, w kuchni?
W dodatku umiejscowiona jestem niedaleko epicentrum zakladu gdzie wszyscy sie spotykaja i wymieniaja doswiadczenia.
No nie wiem.
Niemniej jakby ktos bardzo nalegal nie no to oczywiscie, moge poslac scenariusz na mejla.
A pan prezes wlasnie powrocil ze stoku. Umowa jest taka, ze nie myjemy raczek po wyjsciu z toalety i dotykamy klamki u jego gabinetu.
Co poza tym?
Jeden bachor ma kaprawe oko drugi rzezi. Rzezi po konsultacji z panstwowa sluzba zdrowia. Zdumiewa mnie jak to jest, ze nie potrafi ona uleczyc rzezenia, potrafi je jedynie poglebic.
Uleczyc natomiast potrafi prywatna, w tym przypadku za 50 zlotych.
Jeszcze poczekam, jesli rzezenie sie poglebi to zrezygnuje z wacikow i pojdziemy. Trudno.
Bal w sobote.
Rozpoczelam scisla diete. Zywie sie wylacznie chlebem ze smalcem. Jest to preludium do menu balowego. Menu balowe przewiduje bowiem smalec jako danie glowne oraz przystawki i digestify
jest zupa smalcowa i knedle z smalcami
ze smalcu szarlotka i placek i babka
Oraz GALANTYNA z drobiu. To chyba do drinkow.
Kolega K. z niewyjasnionych do tej pory pobudek wybral jako miejsce balu wyciosana z bali karcme (w samym srodku miasta obok dworca, zeby bylo jasne). Obejrzawszy na zalaczonych do korespondencji fotografiach wyszukane wnetrza, nabralam obaw co do rajstopek.
Wszedzie stercza seki! To takie podniecajace!
No i nie wiem, co na siebie wlozyc! W takiej sytuacji przychodzi mi na mysl stylizacja na Jagne na kupie gnoju. Biale giezlo rozchelstane na obfitym biuscie i potargane kosy.
Ale w lutym?
Praktyczniej bedzie zalozyc zapaske pod baranice lecz nie chcialabym sie zanadto spocic skaczac przez ognisko. Poza tym trzeba bedzie prawdopodobnie uciekac przed chlopami w kozuchach pod koszula, chcacych nas, baby, zawlec za warkocz na siano. Zatem zaloze slomiane lapcie, gdyz lubie jak w mym anturazu poszczegolne jego elementy ze soba koresponduja.
Zapaska ma jeszcze jedna zalete: na koniec bedzie mozna zgarnac w nia ze stolu reszte galantyny i zaniesc do dom lobsmarkanym dzieciukom z zapluszczonymi locami.
A tymczasem stary zapowiedzial, ze na dniach przyjedzie.
Trza bydzie zaszlachtowac wieprzka i czi kokoty.
W znaczeniu: koguty.
piątek, 15 lutego 2008
la vie incroyable de la kluska śląska
Nawrzeszczałam na rodzoną swą matkę i teraz mi gupio. Na matkę ze skręconą w kolanie nogą, którą to matka siedzi właśnie na peronie gdyż uciekł jej pociąg.
Niewiele mam.
Mam rozbudowaną kolekcję herbat. Nie mogę się oprzeć herbatom tak jak inne damy nie mogą się oprzeć butom czy torebkom.
I herbaty te mieszkają w dużej liczbie u mnie w kuchni w kredensie.
A moja mama uwielbia wytwarzac kluski. Trzeba w pośpiechu wyrzucać ugotowane kartofelki bo jest pewnym, że jak przyjdzie i je zoczy to natychmiast przetworzy je na kluski. Ślaskie.
I byloby cudownie, gdyby nie fakt, ze kluski śląskie lubią być wyprodukowane ze swieżo ugotowanych ziemniaków. W przypadku gdy główną ingrediencję stanowi ziemniaczek z przedwczoraj zahibernowany w lodówce, kluseczki maja slaby walor i nikt ich nie chce jeść.
Niestety, przymus przetwórczy jest silniejszy od niej. Tak jak ode mnie silniejszy jest pociąg do zakupu herbaty.
I tu np. w dniu wczorajszym mama proszona o ugotowanie jakiejs ciepłej (choc niekoniecznie jadalnej) strawy nie zdążyła albowiem kręciła kuski. I w ten sposób przybywszy do domu zastałam kluski w duzej liczbie w PIEKARNIKU (zimnym, dodam gwoli wyjasnienia osobom, które chciałyby na podstawie tej notki machnąć kluski: ukręcone kluski wkładami do nienagrzanego do temperatury 21 stopni piekarnika. Nie wiem po co.) i otrzymalam zalecenie abym pamietała wyjąć je z piekarnika i włożyć do zamrażalnika.
Oczywiście nie pamietałam.
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że mama też nie pamietała.
I tu sie splatają losy moich herbat z losami bytujących obecnie na śmietniku klusek.
Bo gdy dziś rano zajrzałam do piekarnika to znalazlam tam, owszem, kluski, lekko wyschnięte o popękanej nawierzchni. To mnie jednak nie zdziwiło. Podejrzewałam, że noc w piekarniku nie zrobi im dobrze. Uwagę moją przykuł inny szczegół. Kluseczki bowiem umiejscowione na tekturce. Na tekturce z herbaty. Z herbaty grejfrutowej!
Rzucilam się zatem do kredensu aby zobaczyć co zaszło i oczom mym ukazał sie widok straszny. Herbaty, moja duma i chluba, pomieszane, zmiksowane, pozbawione opakowań i tożsamosci leżały w zbiorowej mogile torebki papierowej. Zarówno te wspomniane grejfrutowe jak i świąteczne typu magic moments a pośród nich błąkały sie bezimienne, które już na zawsze pozostaną niezidentyfikowane. I ja nie chcę tu nikogo straszyć, ale te bezimienne moga okazać sie brzemienne. W skutkach.
Wcale bowiem nie jest powiedziane, że nie są to znane ze swych właściwosci przeczyszczających, wysmuklające herbatki figura jeden.
Zapraszam.
Może herbaty?