czwartek, 26 września 2013

good zeszyt

Nigdy nie było we mnie pragnienia zostania menadżerem.
I nadal nie ma. Tymczasem ogarnięcie tej zbuntowanej, wierzgającej negatywnym kopytem kuwety wymaga, aby mieć łeb jak sklep. Nie mam.
Kolejne dziecko miało brak zadania. Brak Zadania. BRAK ZADANIA. Gdyż upierało się, obstawało, że tylko odtąd-dotąd, a dalej już dla chętnych. A ono nie jest chętne. Chętne nie jest. Jest niechętne.
To tak jak ja. Jestem niechętna szkole. Jestem, byłam i będę. Wiele energii kosztowało mnie, aby to ukryć przed poprzednim dzieckiem, a i tak mi nie wyszło.
Teraz mówię poprzedniemu dziecku, gdy pani od *właściwe podkreślić robi mu sceny o zeszyt strasząc (mnie!), że zawezwie rodziców (mnie!) do szkoły - Synu, ja wiem, że szkoła jest SŁABA, ciało w niej SŁABE, system FCHUJSŁABY, więc czy mógłbyś oszczędzić nam wszystkim nieprzyjemności I ZAPROWADZIĆ TEN POSRANY ZESZYT??? Chyba, że lubisz czerwoną twarz ciała roszącą kropelkami śliny, to pardon. Ja twarzy ciała urażonej przepraszać nie lubię, kajać się nie będę, obiecywać poprawy nie obiecam, gdyż nie ma we mnie tyle wszystkiego, żeby ten kłębek nerwów, który się w tobie plącze i mota, wyprasować w kancik i przekuć w zeszyt. W końcu fobię społeczną i nerwicę szkolną odziedziczyłeś po mnie, więc nie myśl, że akurat JA lubię chodzić do szkoły. Nie lubię. Na wywiadówkach się duszę. Siadam przy oknie. Otwieram okno. Dyszę przez okno. Szkoła śmierdzi. Śmierdzi szkołą. Więc daj im czego chcą, załóż im zeszyty. Najlepiej po dwa. niech sobie wybiorą, który im się lepiej podoba. Różowe dla dziewczynek, niebieskie dla chłopców. W kratki, w linie i gładkie. Trzymaj się kratek, idź po linii, gładko. Zrób marginesy, nie wykraczaj poza.
Weź to w nawiasy.
Zamknij!

czwartek, 5 września 2013

trzeci dzień szkoły

No i masz!

Dwudziesta trzecia (dzień jak Kukuczka zleciał): - Mamo, bo na jutro pani kazała przynieść pamiątkę z wakacji.

Pamiątkę z wakacji, pamiątkę z wakacji...
Mamy: brudne kalosze, własnoręcznie zebrane i ususzone grzyby (Ej, no, weź! Dam ci w woreczku! NIKT nie przyniesie grzybów!), sporządzoną przez wujka Króla nalewkę miętową na spirytusie znad Drawy 95% alk.vol.  I z orzechów włoskich. I z kwiatów czarnego bzu.
Miałam zimne piwo lech do toczenia po spalonym udzie, alem je zjadła.
Muszelek nie wyrzuciło, kamienie dyplomatycznie wypadły z torby plażowej, bursztyny - buhaha! Trochę piachu z kieszeni ewentualnie bym wytrząsła, ale nic powszechnie rozumianego jako ładna i porządna plastikowa pamiątka z wakacji - nie mamy.

Pat. Co robić?

Bunio: - Wezmę starą fokę, PANI SIĘ NIE SKAPNIE.

piątek, 26 lipca 2013

sensacja w świecie sztuki

Wczesne dzieło Claude'a Moneta pt. "Les enfants dans un hamac" po wielu latach zapomnienia w piwnicy rodzinnego domu madame Camille Doncieux ujrzało światło dzienne!

Mesdames et Messieurs! C'est voilla!


Poza tym mam mnóstwo pracy, dlatego gorączkowo wynajduję preteksty, aby jej widmo od siebie nieco odsunąć. Zwykle w takich razach gruntownie sprzątam - okazuje się nagle, że w tych warunkach nie da się pracować, a jako że jestem aktualnie na zakładzie i ktoś posprzątał za mnie, z czego po raz pierwszy w życiu nie jestem wcale zadowolona, to wynalazłam powyższe dzieło.

Trzeba się szybko napawać, zanim ukradną je do Luwru!

Były my raz z Szafranową w Paryzie (szkoda, że mam tyle pracy, bo bym o tym poopowiadała). Zatem były my w Paryzie na zaproszenie Mecenasa...
Szkoda, Mecenas zasługuje na odrębną opowieść, a ja mam tyle pracy!
Nie no, Mecenas nie był adwokatem!
Był mecenasem Sztuki, który wziął pod swe skrzydła dwie kurki złotopiórki (Apropo, byłam ostatnio u lekarza, doktor, na oko młodszy ode mnie o dekadę, pyta: a ile pani waży? A ja na to: Tyle a tyle. A pan doktor na to jak nie wykrzyknie: JAK KURKA! JAK MAŁA KURKA! Nooo, za takię kurkę, to ja doktorowi dziękuję. Chyba jak STARA PULARDA.)
Ale do rzeczy.