piątek, 6 lutego 2009

pms part two

Na pytanie „co mnie wkurwia” odpowiedź jest prosta: wszystko.


Przeszłam od etapu dojmującego żalu i rozpaczy nad światem, do relaksującego przegryzania tętnic szyjnych.
Na pierwszy ogień pójdą właściciele uroczych czworonogów srających na środku chodnika.
Następni będą ci, których pupile zatruwają kupą wszystko co dalej, kazdy skrawek zieleni, każdy krawężnik, studzienkę ściekową, ścieżkę na skrót.
I, żeby nie było niedomówień – nie mam nic przeciwko samym psom.
Nienawidzę tylko z całego serca ich właścicieli.


Oni mogą w zamian znienawidzić mnie. Proszę bardzo.
To nawet lepiej, to podjudzi mnie do walki na śmierć i życie.


Albowiem najbardziej ze wszystkiego na świecie denerwują mnie wszechobecne psie gówna. Natenczas mamy bowiem żniwa. Śniegi stopniały – kupy obrodziły.
Produkt polski. Typowo. Nie na eksport, niestety.


Są wszędzie.


Człowiek dorosły i skupiony ma szansę przebrnąć suchą stopą. Najstraszniej cierpią dziatki.
Spacer z malym dzieckiem polega na ciaglym wykrzykiwaniu: Uwazaj, KUPA!!!


Dziś, dajmy na to, mi się niewiniątko na trawniku wywaliło.
Upadło twarzą dwa centymetry od czegoś, co było niewątpliwie stolcem.
Przerażającym. Ogromnym.
Gdyby się w nim unurzało, zmuszona byłabym chyba oddać je do adopcji.
OCZYWIŚCIE Z CIĘŻKIM SERCEM.


Stąd postanowiłam, że widząc srającego psa będę się straszliwie czepiać.
Że będę orędowniczką, nawiedzoną, zaślepioną, zboczoną, fanatyczną.
I porwę za sobą tłumy.


Wchodzicie w to?



Proszę także właścicieli psów srających o ewentualne argumenty za pozostawianiem odchodów. Jeśli takowe istnieją.
Jestem osobą elastyczną, niewykluczone, że dam się przekonać także i do tej idei.



1 komentarz: