środa, 7 kwietnia 2010

a teraz z innej beczki

Wczoraj mąż mój rzekł do syna wiekopomnym tonem:


Synu, nie każ matce nieść swego roweru do punktu napraw, gdyż jest ona słabą kobietką wiotką.


Tu mnie wgięło. Nie wiem, co o tym myśleć. Jeśli naprawdę tak uważa, to czyni jednak drobny wyjątek dla choinek: w tym roku znowu JA i znowu w MARCU wynosiłam trzymetrową na grzbiecie. Ponadto i tak skończyło się wyłącznie na szumnych deklaracjach: koła od roweru jak stały w przedpokoju tak figurują do nadal.


Zatem mimo przełomu jaki w nim dostrzegam, niewielkiej wyrwy w monolicie, jestem dziwnie spokojna: do pełnej dekontaminacji jeszcze droga daleka. Tu się z pewnością oburzy na moje słowa, wykrzyknie, iż jest feministą w stopniu tak zaawansowanym, że jego rodzony ojciec marł ze zgryzoty, iż jest on pedałem. Skoro jednak nie zmarł, to trudno. Chyba wiadomo, co się okazało.


Jednak rzeczywiście wypada blado w porównaniu. Jest bowiem ktoś, kto świetnie rokuje, w kim zaszła kumulacja szowinistyczno-męsko-świńskich genów. Buniozyl!


Bo tak: Nie jada różowych lentilków, rózowe jajo odstąpił mi ze wstrętem, dział damski w swojej ulubionej lekturze – świątecznej gazetce ofertowej ze Smyka – omija z odrazą, co rusz powiada ze wzgardą, że to lub owo jest dla bab i nie pozwala mi grać ze sobą w nogę, bo nie jestem chłopakiem. Jest pod tym wględem nieodrodnym wnukiem swoich dziadków: reprezentuje wszystkie wady jednego i żadnej z zalet drugiego. I odwrotnie.


Można by pomyśleć nawet, że serca nie ma. A jednak – ma!


- Ooo! Zobacz jak ci serduszko bije! – wykrzyknęłam razu pewnego przykładając mu łapkę do klatki piersiowej. Rzeczywiście, poczuł, że COŚ TAM JEST. Odkrycie to jednak wcale go nie ucieszyło. Zaniepokoiło raczej.
- Nieee – rzekł niepewnie - to nie jest serduszko, to jest taki motek – przekonywał sam siebie.
- Serduszko serduszko – kontynuowałam sadystycznie. – Wszyscy mają serduszka – dodałam na zgodę.
- A ja nie mam! – oświadczył. – Tylko kakałko mi tak tyka. Albo motek.


Skoro tak, niech będzie. Temat serduszka, z pozoru zamknięty, jął się jednak przewijać tego dnia to tu to tam.
Na pytanie, kto rozlał soczek, padła przewrotna odpowiedź: - To nie ja! To chyba serduszko wyzuciło.
Nie znaczy to jednak, że serduszko zaakceptował – W moim gardłu nie ma serduszka! – utrzymywał twardo.


Wieczorem był już jednak w zasadzie pogodzony z sytuacją.


- A serduszko mi puka - orzekł wesoło - a potem mi przestanie pukać - dodał nie mniej radośnie.
- No, niby tak, kochanie, ale nie wiem, czy to dobrze…- skonstatowałam i popadłam w piękną zadumę, z której wyrwało mnie trywialne pytanie:


- Mamaaa, a kupimy śnieg?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz