sobota, 2 lipca 2011

dzieci płaczą z głodu, a we łbie jak zwykle pierdolnik

Bo mi sie kotłuje w głowie i od tego mózgowego tumultu nie starcza mi
juz energii na ręką-nogą poruszanie. Jest to skutek uboczny bogatego
życia wewnętrznego, tej gonitwy myśli, która powoduje, że traci się
sterowność nad ciałem i osiada ono na mieliźnie.
Ale, niestety, nie ma we mnie żadnych konkretnych, pożytecznych myśli. O
tym, co trzeba kupić, co pomalować, co umyć, a co wyrzucić.
Lub sensownych przemyśleń pubicystycznych w odniesieniu do bieżących wydarzeń społeczno-politycznych.


Za to są surrealistyczne myśli prowokowane przez prozaiczne zdarzenia.


Dajmy na to idę wyrzucić śmieci. Schodząc po schodach zauważam kątem
oka, że sąsiedzi wystawili wielkie toboły na korytarz. Natychmiast
przychodzi mi do głowy, że w jednym z nich zanjdują się zwłoki seniorki
rodu, która miała we zwyczaju wyprowadzać truchcikiem pieseczka dwa razy
dziennie. I zawsze była w domu. A jeśli jej jednak czasami nie było,
(najczęściej w niedzielę w czas mszy) pieseczek przeraźliwie darł mordę.
Wysnuwam ot sobie zatem śmiałą tezę, że w mniejszym tobołku spoczywa w
panu pieseczek. Musi, w przeciwnym razie od razu by podpadło, że ujada i
skowycze.


Dlaczego – spyta ktoś przytomny – od razu zwłoki?


A bo ja wiem? – odpowiadam nieprzytomnie – Sama jestem ciekawa.


Albo jestem w sklepie. Stoję w kolejce. Stare kobiety kupują mięso.
Stoją w białych, dzianinowych bluzkach i spódnicach za kolano i biorą każdą ilość, karczek, łopatkę, szponder, rostbef, rosołowe, żeberka, nóżki,
szyje, schab, pierś… Zatem kupują to całe prosektorium, długo i
szczegółowo, przyglądając się bacznie każdej najmniejszej błonie i żyle,
a ja przyglądam się damie stojącej przede mną.


Dama jest niezwykle rosła, ale kobieca. Dwumetrowe ciało o wadze sporo powyzej
stu kilo przyobleczone ma w obcisłe dżinsy i buciki na cienkiej
szpileczce. Nie chcę wiedzieć co by było, gdyby mnie tą szpileczka
przydepła.
Nadchodzi moment, gdy dama składa zamówienie. Prosi o dwie tłuste makrele, a ja
już oczyma wyobraźni widzę ją, jak połyka je schwytawszy w dwa palce za
ogon, jak szprotki. Jak niedźwiedź grizzly. Najchętniej w różowym peniuarze.


I znów zapominam kupić dzieciom soli.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz