piątek, 9 maja 2008

Ojciec jedzie dzis do uzdowiciela.


On. Ten ktory sie kulom nie klanial!


Ilekroc o nim pomysle natychmiast cisnie mi sie do glowy: „o kurwa!”
W sensie, ze: „o ja pierdole!”


Osiagnal przy tym moja wymarzona wage: schudl ponizej 50 kilogramow.


Pomodlcie sie, czy cos. Nie wiem.
Nawet ja probuje



czwartek, 8 maja 2008

W kleszczach milczenia pociagiem jade

Kochany pamietniczku mow mi Arnold!


Wyekspediowalam Aramaja na zielona szkole. A nie bylo latwo, gdyz towarzyszyl mi chaos wcielony w postac tesciowej, ktora sie dwoila i troila aby wszystkiego dopilnowac.
Zeby dziecko nie pojechalo brudne, nagie, bose, glodne i bez doladowania.
Wszystko gubila, przekladala, przepakowywala i owijala kilometrami specjalnie KUPIONYCH worow nylonowych.
Chciala mu tez kilkadziesiat zapakowac na wszelki wypadek.
Zaprawde, powiadam wam, moja freeganska watroba doslownie nie mogla na to patrzec!


Tesciowa wspomniala cos takze o prasowaniu ale oswiadczylam z naciskiem, ze moim zdaniem prasowanie to najbardziej bezsensowna z czynnosci na swiecie. Czlowiek prasuje, czas i pieniadz marnujac, a lasy gina z powodu jakichs tam wygniecionych majtek.
Po moim trupie. (Prasowanie to zreszta jeden z punktow zapalnych w naszym wspolnym zyciorysie. Ona, jak widac, nie odpuszcza. Ja, jak widac, tez)


Tak wiec Aramaj pojechal w sina dal. Wymiety.
Po 20 minutach zadzwonil, ze sa na stacji benzynowej.
Po nastepnych 20, ze stoja w korku.


Czekam na kolejny telefon z podrozy.
Bede relacjonowac na biezaco.


—–


12.48
Telefon ze szponow nalogu:
Mama, mama, wiesz co bylo? Dawidolot wrzucil 5 zlotych do jednorekiego bandyty i mamy 39 zyla! Ale fajnie!



środa, 7 maja 2008

No smoking

Drodzy Panstwo!
Buniozyl okazal sie byc Bułgarem! Tak!
To znaczy nie!
Zapytywany o to czy chce ciasteczko/piciu/kocyk kreci przeczaco glowka z wielka aprobata.


Oraz posiada dar jasnowidzenia.


Ojciec jego bowiem, ukrywa, jak wiadomo, swe tendencje, orientacje i nalogi przed swiatem. W zwiazku z tym pod oslona nocy zakrada sie na balkon aby tam cmic cygaretki.
I nikt go jeszcze nie przylapal.
A co robi poltoraroczny synalek? Wychodzi na balkon, znajduje patyczek, wklada miedzy dwa paluszki i pali ze smakiem.


Jak to mozliwe?


Czy jest cos o czym nie wiem?



wtorek, 6 maja 2008

German Hering – Herman Gering

Moja przeurocza tesciowa patrzyla juz od jakiegos czasu przez okno w dal oraz tepo w sciane co zazwyczaj zwiastuje przepelnienie sie w niej czary goryczy.
I to, ze zaraz mi wygarnie.


A poniewaz ja wyszlam dzis rano po angielsku a Kot sie napatoczyl, to wygarnela w zastepstwie jemu, zeby mi przekazal, gdyz juz nie szczimala basow, jako ze to przechodzi ludzkie pojecie.


(Czekalam na Kota w samochodzie i czekalam, i nagle przyszlo mi na mysl, ze Kot pobil swa matke, bo gdy tak w dziecinstwie czekalam i czekalam przed domem na rodzicow, a oni nie nadchodzili, to niechybnie oznaczalo to awanture domowa, nierzadko z rekoczynem)


Zatem tesciowa dopadla Kota aby mi unaocznil, ze w lodowce mialam jakies smierdzace ryby. I ze ona je WYRZUCILA z najwyzszym obrzydzeniem.


Zaraz jak wroce do domu to ja zapytam gdzie sa MOJE ryby, gdyz to byly moje ULUBIONE smierdzace ryby.


I oswiadcze, ze to jest MOJA lodowka i w zwiazku z tym moge sobie w niej trzymac nawet pocwiartowane zwloki jesli mi przyjdzie na to ochota i tu spojrze na nia wzrokiem taksujacym. A potem pokrece glowa do siebie, ze niby wielka szkoda, ale nie ma szans zeby wlazlo.


Tak sie bawimy. Fajnie, nie?



poniedziałek, 5 maja 2008

Wiec mozna kochac i nie wiedziec o tym?

Czy ja wiem, moze on powinien byc jednak zielony?


Przedpokoj w sensie.


I w ogole to ja sobie przypomnialam, ze ja lubie pastelowe kolory.
Aczkolwiek odpowiednio dobrany oczojebnie zielony moglby byc calkiem do rzeczy. Tylko jak ja bym wygladala w takim przedpokoju? Czy nie rzucilby mi sie na cere?


Niestety nie wiadomo.


Szkoda, ze kolorow scian nie mozna przymierzac jak ubranek.
Albo chociaz rozjasniac lub dosycac jak w fotoszopie.
Tylko na przyszlosc: zeby mi zadna Minge nie polecala. Taki kolor, zlosliwie polecony, kosztuje o 1/3 wiecej od niepoleconego.
I zeby bylo jasne: nie kupilismy go DLATEGO, ze nam polecala tylko MIMO TEGO.


Ewentualni, nastepujacy po nas lokatorzy beda mieli nie lada problem z pozbyciem sie zaistnialej pozogi ze scian.


A ja jako osoba emocjonalnie, skadinad, przywiedla oczekuje, ze sie obecnie ozywie oraz zaprzestane stekac, gdyz posiadam do tego celu specjalny, energetyzujacy przedpokoj.



sobota, 3 maja 2008

Orendż is orendż

Odpierdzielilismy sobie wczoraj ze starym meksykanskie pueblo w przedpokoju.


Kolory o nazwie soczysta pomarancza oraz czerwien flamenco rekomendowala nam sama Ewa Minge. Zadzwonilismy do niej zeby zapytac czy takie. Ona na to ze tak, tak.


Pociagnelismy odpowiednie sciany na odpowiednie barwy. Paczymy. Troche boli w oczy, no ale w koncu wszyscy cierpimy.
Wieczorem ja bylam Czikita a Kot byl Zorrem.


Co innego rano.
Dalej paczymy i dalej boli ale ja jako Hitler (rano ja bylam Hitlerem a Kot byl Ewa Braun) zarzadzilam ze flamenco wek, ze dzwonimy do tej calej Minge powiedziec, ze ta cala czerwien jest calkiem do dupy. Smutna i bura i ze ma nam oddac 50 zl.


Obecnie po usunieciu motywow flamenco mamy w przedpokoju nowootwarty oddzial ING Banku Slaskiego. Wstawi sie bankomat i nie trzeba bedzie co chwila latac na drugi koniec.
A jesli do tego rzuci sie lwicy Indze na pozarcie, troche syntetyczna ale zawsze, Ewe Minge to juz w ogole lancuch pokarmowy zatoczy piekne kolo.


A o to w koncu chodzi w przyrodzie, co nie?



czwartek, 1 maja 2008

O kaprysnej milosci do fauny i vice versa

W moim mieszkaniu rzadza mrowki.
Wespol z mrowkami rzadza dzieciary.
Kiedy nie bylo w domu malych dzieciarow nie bylo mrowek. Widac wszystko co male i upierdliwe chodzi parami. Czy moze raczej karawanami.


Ongis mroweczki eksterminowalo sie elegacko przy uzyciu specjalnych
karmniczkow, ktore postawione na trasie mrowczej wycieczki wabily slodka trucizna. Bylo to w czasach kiedy sie jeszcze z nimi certolilam. Kazda zblakana owieczke, radosnie pomykajaca po moim talerzu, zmiatalam
na szufelke i wyrzucalam przez balkon, z uprzejma propozycja zeby sobie poszla
pobiegac po podworku.


Obecnie jednak wybuchla miedzy nami wojna przed rokiem. W trwajacej na dana chwile godzinie meczu rezultat wynosi jeden do jednego.


One maja przewage liczebna a ja mam wieksza powierzchnie razenia czyli stopy. Czasem tez co bardziej bezczelna kolezanke, spacerujaca, dajmy na to, po mojej glowie, pozbawiam ducha z uzyciem palca wskazujacego.


Dzialania wojenne znacznie nasilily sie od czasu kiedy mrowki chcialy mi wyzrec niemowle od srodka.
Literatura piekna, jak wiemy, odnotowala takie przypadki, wiec moja wyrozumialosc ulegla naglemu wyczerpaniu. Razu pewnego bowiem, ubieglego lata, weszlam pod oslona nocy do pokoju placzacego malenkiego synka. Wzielam na rece aby utulic i poczulam, ze COS PO MNIE LAZI!
Rzucilam sie zatem do lampy i zapaliwszy ukazal sie mym oczom widok straszny: mrowki klebiace sie w lozeczku nowonarodzonego.
No to ekskjuzmi, ale od tej chwili ogarnieta jestem znieczulica, a ze nie wynaleziono bardziej ekologicznej formy perswazji zeby sie przy okazji mlode nie nazarlo, no to deptam.


Troche fuj.


Ale za to baaardzo po freegansku.