poniedziałek, 30 marca 2009

plotka wylata wróblem, wraca wołem

Był zamach na państwo! Na państwo Kotostwo!


Szłam na szpileczkach i we futrze z mężem mym po parkingu przynależnym do pewnego megamarketu, zwabiona hasłem reklamowym głoszącym, iż ofertę swą bogatą kieruje on nie do idiotów, czyli do mję.
I gdy tak podążaliśmy godnie między pojazdy, wtem, jeden z nich w kolorze czarnym nie wyłączając szyb, jął nas ścigać tyłem naprzód w trakcie manewru cofania.


Umykaliśmy rączo to tu to tam, lecz wyżej nadmieniony pojazd nie ustawał w próbach sprowadzenia na nas śmierci lub kalectwa.
Zatem, aby zasugerować kierowcy, iż źle on robi dybiąc na nasze życia, niewiele myśląc pizgłam torebką od koko szanel samochód po dachu.


Jednak, co marka to marka, robi wrażenie i natychmiast pojazd stanął jak wryty, odrzwia się rozwarły a ze środka wyjrzała morda i rzekła do mnie bez zbędnych ceregieli: CO ROBISZ, KURWO?!


Jako nieodrodna córka swojego ojca odrzekłam na takie dictum, nie mniej uprzejmnie, pytaniem na pytanie: CO  T Y  ROBISZ, CHUJU!


I tak, od słowa do słowa, wywiązała sie miła pogawędka, co to nie będę jej przytaczać, gdyż na sali być może są dzieci. Dyskusja miała charakter pedagogiczny, usiłowaliśmy w prostych słowach wytłumaczyć młodzieńcu, iż w trakcie jazdy tyłem naprzód należy patrzeć wstecz czyli za siebie, slowem zawsze należy patrzeć przodem do kierunku jazdy, bez względu na to czy się jedzie przodem na przód czy tyłem do przodu, tzn. mój zdystansowany mąż usiłował bo ja to już tylko wachlowałam się torebką przewracając oczami.


Opowiedziałam tę uroczą dykteryjkę dzisiaj na zakładzie.


I czego się dowiaduję po kwadransie od zdumionego kolegi z sąsiedniego działu?
Iż usiłowałam przejechać pieszego na pasach, a gdy ten zaprotestował, zwymyślałam go od chujów.


A prawda, jak zwykle, leży po środku.



sobota, 28 marca 2009

danger!

Miejsce akcji: Salon z odzieżą używaną.
Czas akcji: Rzucili nowy towar na dział wyceny.


Pani a do pani be: Tam nie idź! Tam jest jakaś epidemia.
E p i c e n t r u m  wystąpiło. Epicentrum ludzkie!




piątek, 27 marca 2009

lukrowana świnka

Ponieważ na pewnym blogu, który mam w dziale lektury obowiązkowej, pojawił się przecudnej urody cukrowy prosiaczek i bez reszty zawrócił mi w głowie, postanowiłam odświeżyć wspomnienie.


Oto ono:



I jeszcze jedno, dawniejsze:





czwartek, 26 marca 2009

pan tu nie stał

Dzień świstaka:


Przedpołudnie świstaka.
Południe świstaka.
Popołudnie świstaka.
Podwieczorek świstaka.
Wieczór świstaka.
Noc świstaka.


I tak, o.



środa, 25 marca 2009

i twoją matkę też

Jestem śmiertelnie obrażona na pół osiedla.
I vice versa.
Druga połowa jest obrażona na mnie.
Z wzajemnością.


Typów przyczyn dobrosąsiedzkich niesnasek jest wiele, lecz przede wszystkim wyróżniamy wirujące pralki, wrzeszczące dzieci, srające psy i szeroko pojetą motoryzację.


Ja przoduję w punkcie ostatnim.


Jako pierwszy moim śmiertelnym wrogiem został pan z wąsikiem, co wiódł hurtowy handel rur i blach.
Nie, wróć.
Pan z wąsikiem, któremu mój małżonek zaparkował złośliwie na tylko jemu przynależnym, z racji zasiedzenia, miejscu parkingowym.
A następnie wyjechał (mąż) bez słowa ostrzeżenia. Na to pan z wąsikiem wyjechał z mordą na mnie, przybywszy uprzednio w tym celu na próg mego mieszkania.
Nie bardzo wiedziałam o jakim miejscu mój przeuroczy interlokutor raczy do mnie wykrzykiwać.
Stałam w progu w piżamie z bardzo małym dzieckiem u piersi i z burzą hormonów wewnątrz.
Stąd wynikła awantura o zakłócanie duperelami miru domowego i dozgonna obraza ze strony obu stron.


Następna była tutejsza królowa pani Bobrowa, której nadepnęłam na wiąz rur, oraz jej paź imieniem Stefan.


Nie wiem co to takiego ów wiąz, ale pamiętam, że przewożąc jakieś ciężkie toboły zaparkowałam tuż-tuż przed wejściem do domu.
Czyli tam, gdzie stają wszyscy, którzy mają do wniesienia gabaryty.
Wszyscy, tylko nie nowi. Nowi czyli obcy.
Nowi się nie znają i nie mają racji.


Pani Bobrowa poinformowała mnie, iż „tam jest wiąz rur” i wgłosiła perorę że ONA to wie, gdyż to ONA zbudowała to osiedle, i Stefan zapisz numer.
Zaproponowałam usłużnie, aby się Stefan tak nie spieszył z tym numerem, bo za dwie minuty przestawię samochód na pobliski parking i będzie on tam przedstawiony do wglądu. Nadmieniłam również, że niepotrzebnie się pani Bobrowa gorączkuje, gdzyż nie zdąży nawet wyłożyć swych racji a mnie już tu nie będzie. Po co zatem ryzykować udar.
Do pani Bobrowej nic jednak nie docierało. Wykrzykiwała coś wespół ze Stefanem, że to oni zapłacili za te płytki chodnikowe, które ja teraz bezczeszczę swym heretyckim ogumieniem. Cisnęło mi się na usta, że ja dla odmiany za dupę swoje mieszkanie otrzymałam. Lecz zmilczałam uprzejmie skutkiem wrodzonego taktu. Zresztą pani Bobrowa i tak nie udzieliła mi głosu, imputując mi jednocześnie, że jestem za młoda aby zabierać głos w dyskusji osób dorosłych i aby cokolwiek rozumieć, czym, przyznam, bardzo mi zaimponowała.
W dzisiejszych czasach wytaczać takie argumenty jest rzeczą niezwykle rzadką. Dziś nie jest się na nic za młodym, przeciwnie, jest się na wszystko za starym.
Zatem, po tym jak pani Bobrowa potraktowała mnie jak smarkatą idiotkę, definitywnie przestałam jej się kłaniać, chociaż mile mnie w tym względzie połechtała.


Kolejni na liście afrontów byli sąsiedzi, którym zdewastowałam samochód i skutkiem tego nasze stosunki uległy zrozumiałemu wystygnięciu.
Nie mam o to do nich pretensji, nie chowam urazy.


Natomiast ostatnio spotkała mnie potwarz ze strony stałego klienta pobliskiego sklepu spożywczego, ze szczególnym uwzględnieniem działu monopolowego.


To nie był dobry dzień.


Bank nie chciał mi oddać moich pieniędzy. Płaciłam kolejno wszystkimi kartami i nic.
Skutkiem tego w sklepiku utworzyła się kolejka jak na Kasprowy.
Pobiegłam zatem po gotówkę i stawiłam się aby uiścić.
Na to pan menel mnie zbeształ, że oto teraz on tu będzie obsługiwany, że przez moje  k a p r y s y  porządni obywatele czekają (i potwornie ich suszy), i że nastepnym razem mam przynieść działające karty.
Wszystko bym mu wybaczyła, gdyby nie dodał: i koniec dyskusji.


Tym mnie dotknął do żywego.
Pożyczyłam mu serdecznie miłego dnia, posyłając mu jednocześnie najbardziej lisi z moich wzroków.


I zatrutą klątwę.



wtorek, 24 marca 2009

marcysia

Już, już miałam się pogrążyć w smolistej otchłani depresji, ale oprzytomniałam. Kopnęłam się w dupę z kozaczka i oto jestem jak nowa.


Powodów ku obniżonemu nastrojowi mam bez liku:


Nie byłam u fryzjera. NIGDY! W kazdym razie nie pamietam już kiedy.
Złamał mi się paznokieć.
Zostałam wezwana do szkoły (panie się martwią: syn pisze jak emerytowany operator młota pneumatycznego).
Chce mi się spać a nie dają.
Mam katar. Mają katar. Mamy katar.
Wieje. Pada.
Dupa z tyłu.
Nie mam co na siebie włożyć i zamiast pizzy wyszedł mi kloc.


Tu, korzystając z okazji, pragnę serdecznie pozdrowić autorów internetowych książek kucharskich. Serwują łatwe przepisy na trolla wypisując urocze bzdetki.
To, skądinąd, zupełnie jak ja. Powinnam więc wiedzieć jak to działa, a jednak dałam się nabrać. Cały wieczór głodne dziatki ze śpikami do kolan siedziały w oczekiwaniu na dymiącą strawę. I nic. Kanapka ze serem żółtym.


Ale wróćmy do stanów depresyjnych.


Zatem, zatopiwszy się z grubsza w otchłani rozpaczy na powyższe tematy, zaszłam na naszą klasę aby się nieco skatować widokiem moich wertykalnych koleżanek o wyciągniętych pięknie we fotoszopie proporcjach, na tle wysmuklonych palm i pionowego morza.


A tam czekał na mnie strzał w pysk ze szmaty, grom z nieba, piorun i słowa: WSTYDŹ SIĘ WSTYDŹ.
No to się zawstydziłam.


Zamiast gładkolicych dziewic gnących się na tle egzotycznych krajobrazów we wdzięcznych pozach, zobaczyłam małą dziewczynkę.


Bardzo małą, bardzo chorą dziewczynkę.
Znam przelotnie jej mamę.
Sama była niedawno dziewczynką, a teraz musi być tytanem.


Więc, pomyślałam sobie, jeśli ktoś z Was ma jeszcze wolny 1% i nie wie co z nim począć, to może…


http://www.dzieciom.pl/6508

http://www.pomagam.info/marcelina-jaworska/