Od kiedy Kontrol stał się kotem wolnowybiegowym, nie ma ciszy w bloku.
Jak już nadmieniłam, rewitalizują nas. Unia Europejska daje na to megawaty, by luksusem znów zabłysły nasze kurne dotąd chaty. Wobec tego chłopaki gwałcą od siódmej do szesnastej, z przerwą o dziesiątej, od poniedziałku do soboty włącznie, z tym, że w sobotę udary rozlegają się tylko do trzynastej.
Bardzo przyjemnie jest mieć kogoś blisko, zwłaszcza w trakcie łazienkowych ablucji poczuć można miły dreszczyk, gdy wtem w oknie wedle wanny zjawi się szczera twarz chłopca w żółtym kasku. Albo chociaż jego muskularny cień przemknie ścianą wizawi.
Nie jest nudno - człek nigdy nie wie, który z pięciu dotychczas obrabianych budynków zostanie zaatakowany dziś siódma zero pięć z kafara. Metoda, podług której chłopaki skaczą z elewacji na elewację, pozostaje dla mnie jak dotąd nieodgadniona, choć uwielbiam łamigłówki, a całe dzieciństwo spędziłam na gapieniu się na rzucik z rolki na ścianie w domu babci i zastanawianiu się, gdzie się styka, gdzie rozchodzi, gdzie mija - na obserwacji amplitud i opracowywaniu odnośnych statystyk. Tu jednak moja biedna głowa pozostaje w rozterce - nic dwa razy się nie zdarza, a każdy z domów jest nadgryziony to tu, to tam, jak chatka z piernika po ataku wygłodniałych Jasiów w kamizelkach z odblaskiem.
Całość przedsięwzięcia spowija woal z siatki, pod którym kryją się rusztowania i stąd właśnie bierze się nieoczekiwana wolność kota Kontrola.
A zaczęło się wszystko od tego, że pewnego dnia wróciłam z zakładu, a tu nic. Otwierając drzwi jak zawsze przygotowałam właściwie wygiętą nogę, gdyż trenujemy koci drybling - kot zawsze prze ku wyjściu i należy go kończyną przesterować ku wnętrzu. Komu się ten manewr nie uda, biega za karę za kotem po piętrach.
Zatem wsunęłam czujnie stopę w laczku w szczelinę, a tam - nic.
Nic nie tylko w przedpokoju, ale również kuchni i łazience nic. W pozostałych izbach nic.
Szukam-wołam. Nic. Grzechoczę chytrze pudłem z chrupami. Nic. Znaczy - albo śpi, albo nie żyje. Zachodzę do sypialni, a tam okno uchylne otwarte, a ZA OKNEM siedzi kot i paczy.
Przeniknął. Z narażeniem życia, albo chociaż którejś z łap, wylazł górą i puścił się w miasto.
Wonczas zapadła we mnie męska decyzja nadopiekuńczej matki - Idź! Płyń po morzach i oceanach! I tylko nie daj się ocieplić styropianem.
Założyłam mu na szczęście jego czerwone majtki z dzwonkiem i numerem telefonu. Chciałam pomachać...
Pooo-szed!
To było długie popołudnie. Dzieci płakały: Dzie kotek? Dzie kotek? Zawsze był! Chcemy przytulić kotka! Nie ma! W sercu niepokój - może go otruli, podpalili, pogryźli, przejechali? Na pewno umarł, nie żyje, zdechł, skonał, leży, broczy, jęczy, charczy, rzęzi, dogorywa.
Zjawił się o drugiej w nocy - zawisł znacząco na drzwiach od tarasu. Wrócił taki trochę spracowany, skrzący, upanierowany na szaro w azbeście.
Szczęśliwy.
I byłoby wszystko pięknie, ale odtąd właściwie nie spałam. Bo albo wraca w środku nocy, albo nachodzi go nagła chętka, by wyjść i o czwartej nad ranem rozpoczyna skoki i zgrzytanie pazurami o szybę. Rzucanie butami, jaśkami i telefonem pomaga jedynie doraźnie. Nie ustaje, dopóki nie dopnie swego.
To, że się go wypuści, nie oznacza, że nie trzeba go będzie zaraz wpuścić.
Niewypuszczony gryzie w nogę.
Wtedy marzę, że go otruję, podpalę, pogryzę i przejadę.
Osobiście.
wtorek, 18 lutego 2014
piątek, 31 stycznia 2014
31.01.1998
Skoro dziś światowy dzień przytulania, to wyznam, że przytuliłabym, powiedzmy, dwie duże bańki.
To może by mnie nieco rozchmurzyło, bo od nowego roku cierpię na zachmurzenie duże, ergo - wszystko mnie wkurwia, ale to akurat nic nowego.
Ponadto świętujemy dziś również Światowy Dzień Aramaja - równo 16 lat temu w pokoju z widokiem na morze, a może na palmy, ewentualnie na zachód słońca, nie pamiętam dokładnie, gdyż zaistniałe wypadki wypaczyły mi percepcję - przyszedł na świat Muminek. Tę wdzięczną ksywkę otrzymał jeszcze w życiu płodowem, na wskutek wróżby andrzejkowej, w trakcie której wyświetlił się na ścianie jak ta lala. Szczęściem, jako osóbka stosunkowo młoda i płocha, nie wiedziałam, co takiego jest w muminkach, że nie można ich sprać z koszuli, w związku z czym z czołem jasnym czekałam na tego swojego.
I się doczekałam. Był. Przyjechał. Cały i zdrowy. Spojrzał na mnie z wyrzutem, jakby mówił: DLACZEGO? Sama nie wiem. Tak jakoś wyszło, że oto, synu, otrzymałeś ode mnie bezcenny dar życia i się użeraj. Sorki.
Czas, jak widać, wartko płynął i obecnie jest to raczej Paszczak, ale nie tracę nadziei, że mu pewnego dnia mózg odrośnie i nie trzeba go już będzie więcej walić pięścią w wadliwą przysadkę.
Pytanie tylko: CO BĘDZIE W TYM MÓZGU?
Czym bowiem zajmuje się przeciętny nastolatek? Otóż zajmuje się on braniem na klatę fakenszyta z internetów, a jak wiadomo, internety fakenszytem stoją. Zatem ten konkretny przeciętny nastolatek (dla ułatwienia nazwijmy go Paszczakiem) wchłania. Miał on od zawsze umysł chłonny i bystry, zwłaszcza w czasach, gdy jeszcze nie rządziła nim przysadka, i dopóki ktokolwiek miał wpływ na to, CO wchłania. W szóstej klasie, na przykład, wziął Paszczak udział w szkolnym teleturnieju "Jeden z dziesięciu" i wygrał. Zmiótł kujonów i faworytów. Toczył zapiekłą rywalizację z Oczkiem w Głowie Ciała Pedagogicznego, skoliotycznym laureatem wielu konkursów oraz olimpiad przedmiotowych. Obrażona pani dyrektor oczom swym nie wierzyła i czując piekący dysonans wygłosiła wiekoponme zdanie: TO DLATEGO, ŻE CIĘ ZA CZĘSTO PYTALI!
Zatem Paszczak nie był głupi, ale nie wiem, czy to jeszcze aktualne.
Obecnie bowiem Paszczak jest prawicującym nacjonalistą, piewcą autonomii, wyznawcą prawd objawionych korwina-mikkego i max kolonki. Chyba, bo tego można się tylko domyślać. Ze strzępów.
Pocieszam się, że to na skutek syndromu jednej z sióstr Bojarskich, która przed wieloma laty narzekała w swoim felietonie na syna - zawsze bowiem marzyła, iż będzie anarchistą i pankowcem, a on, ustawiwszy się w kontrze do hippisującej mamuni, postanowił zostać księgowym.
Ta sama sytuacja, tuszę, ma miejsce u nas w domu - Paszczak, mając za rodziców chorych na dżender rozanarchizowanych lewaków i tęczowych pederastów, postanowił zbuntować się przeciwko takiemu stylowi życia i spalić kilka tęcz, ale tylko wirtualnie, gdyż całe jego życie przeniosło się już właściwie do matrixa.
Siedzi zatem Paszczak w internetach i głupieje, ja jednak uparcie wierzę w niego.
W końcu to MÓJ SYN!
Wszystkiego najlepszego, Muminku!
To może by mnie nieco rozchmurzyło, bo od nowego roku cierpię na zachmurzenie duże, ergo - wszystko mnie wkurwia, ale to akurat nic nowego.
Ponadto świętujemy dziś również Światowy Dzień Aramaja - równo 16 lat temu w pokoju z widokiem na morze, a może na palmy, ewentualnie na zachód słońca, nie pamiętam dokładnie, gdyż zaistniałe wypadki wypaczyły mi percepcję - przyszedł na świat Muminek. Tę wdzięczną ksywkę otrzymał jeszcze w życiu płodowem, na wskutek wróżby andrzejkowej, w trakcie której wyświetlił się na ścianie jak ta lala. Szczęściem, jako osóbka stosunkowo młoda i płocha, nie wiedziałam, co takiego jest w muminkach, że nie można ich sprać z koszuli, w związku z czym z czołem jasnym czekałam na tego swojego.
I się doczekałam. Był. Przyjechał. Cały i zdrowy. Spojrzał na mnie z wyrzutem, jakby mówił: DLACZEGO? Sama nie wiem. Tak jakoś wyszło, że oto, synu, otrzymałeś ode mnie bezcenny dar życia i się użeraj. Sorki.
Czas, jak widać, wartko płynął i obecnie jest to raczej Paszczak, ale nie tracę nadziei, że mu pewnego dnia mózg odrośnie i nie trzeba go już będzie więcej walić pięścią w wadliwą przysadkę.
Pytanie tylko: CO BĘDZIE W TYM MÓZGU?
Czym bowiem zajmuje się przeciętny nastolatek? Otóż zajmuje się on braniem na klatę fakenszyta z internetów, a jak wiadomo, internety fakenszytem stoją. Zatem ten konkretny przeciętny nastolatek (dla ułatwienia nazwijmy go Paszczakiem) wchłania. Miał on od zawsze umysł chłonny i bystry, zwłaszcza w czasach, gdy jeszcze nie rządziła nim przysadka, i dopóki ktokolwiek miał wpływ na to, CO wchłania. W szóstej klasie, na przykład, wziął Paszczak udział w szkolnym teleturnieju "Jeden z dziesięciu" i wygrał. Zmiótł kujonów i faworytów. Toczył zapiekłą rywalizację z Oczkiem w Głowie Ciała Pedagogicznego, skoliotycznym laureatem wielu konkursów oraz olimpiad przedmiotowych. Obrażona pani dyrektor oczom swym nie wierzyła i czując piekący dysonans wygłosiła wiekoponme zdanie: TO DLATEGO, ŻE CIĘ ZA CZĘSTO PYTALI!
Zatem Paszczak nie był głupi, ale nie wiem, czy to jeszcze aktualne.
Obecnie bowiem Paszczak jest prawicującym nacjonalistą, piewcą autonomii, wyznawcą prawd objawionych korwina-mikkego i max kolonki. Chyba, bo tego można się tylko domyślać. Ze strzępów.
Pocieszam się, że to na skutek syndromu jednej z sióstr Bojarskich, która przed wieloma laty narzekała w swoim felietonie na syna - zawsze bowiem marzyła, iż będzie anarchistą i pankowcem, a on, ustawiwszy się w kontrze do hippisującej mamuni, postanowił zostać księgowym.
Ta sama sytuacja, tuszę, ma miejsce u nas w domu - Paszczak, mając za rodziców chorych na dżender rozanarchizowanych lewaków i tęczowych pederastów, postanowił zbuntować się przeciwko takiemu stylowi życia i spalić kilka tęcz, ale tylko wirtualnie, gdyż całe jego życie przeniosło się już właściwie do matrixa.
Siedzi zatem Paszczak w internetach i głupieje, ja jednak uparcie wierzę w niego.
W końcu to MÓJ SYN!
Wszystkiego najlepszego, Muminku!
niedziela, 5 stycznia 2014
do niedzieli jakoś szło
Oj, ledwo-ledwo.
W zasadzie powinnam uprzedzić, że będą wyrazy, ale postanowiłam zadać sobie ćwiczenie z siły woli i spróbować określić sytuację bez użycia wulgaryzmów. O ile to możliwe.
Teoretycznie nie ma się do czego przyczepić - ot, pędzimy sobie rodzinne święta, konkretnie ich trzeci tydzień, w domowym zaciszu. Choć może wyraz "zacisze" nie jest do końca adekwatny, gdyż Aramaj siedzi trzeci tydzień w czołgu i krzyczy na kolegów usadowionych trzeci tydzień w czołgach.
Ciężka praca.
Ale poza tym nikt z nas nie pracuje, ani nie chodzi do szkoły, bo szkoła poszła po rozum do głowy i się obraziła, że nikt jej nie kocha i postanowiła dać wszystkim nauczkę i żeby żałowali, że jej nie kochali i żeby uschnęli z tęsknoty, żeby docenili co stracili i utonęli w morzu łez i żeby szlochali u jej zastawionych żelazną mastabą wrót: szkoło wróć! A ona ani drgnie i nie wróci, a potem, gdy już wszyscy skruszeją (ja już jestem krucha od mniej więcej dwóch tygodni) to się na moment otworzy, na jedno mgnienie, aby po 10 dniach lekcyjnych skwapliwie znów zamknąć swe podwoje.
Nie jestem pewna, czy wszystkie samotne matki pacholąt w wieku wczesnoszkolnym pracujące na dwa etaty są równie zadowolone ze stuletnich ferii świątecznych, jak ci, którzy są z nich zadowoleni, czyli bezdzietni nauczyciele. (Obiecałam sobie wobec tego, że w kolejnym życiu będę cudze dzieci uczył. Niech plują i nienawidzą, niech nawet koszem na śmieci skroń dumną mą stroją - za takie frykasy jak 17 dni leżenia przodem - warto).
Pocieszam się, że to jeszcze tylko jutro i znów będzie można stąd uciec, gdzie oczy poniosą, w sensie na zakład - tam pozbieram myśli i ustalę priorytety, gdyż dotychczas moim życiowym celem było karmienie.
Gdy jestem kobietą pracującą kwestię tuczu załatwiam niejako przy okazji. Ot, przesmażę coś pobieżnie na patelni i paszli mje won.
Gdy jestem pełnoetatową strażniczką domowego ogniska, cały boży dzionek drepcę w fartuszku i napycham żółte dzióbki, a jak mi się znudzi, to se miotłą pomacham. Dochodzę do gorzkiej konkluzji, że miotła jest obok patelni moją najlepszą przyjaciółką od serca, gdyż nie czyni tyle hałasu co odkurzacz i można z nią tańczyć nawet w nocy. A jest co tańczyć, jest ścisk na parkiecie i bez przerwy lecą nowe rokendrole.
Bardzo się staram. W zasadzie nie było w tym sezonie świąteczno-noworocznym większych nieporozumień na tle przeludnienia i klaustrofobii, raz tylko wykrzyczałam strasznym głosem, że mężczyźni powinni iść na wojnę i ginąć oraz rąbnęłam kubkiem o terakotę. Sprytnie wybrałam kubek, którego nie lubiłam, więc nie ma strat, poza moralnymi, a wręcz przeciwnie, uczyniłam tym nieco luzu w kredensie, bo mnie latoś wszyscy święci uszczęśliwili kubkami, nie rozumiem koincydencji, wobec czego mi się wsypują, więc śmiało mogę jeszcze nie raz dawać upust swej prostrancji bez widomych braków w zastawie stołowej.
Nie jestem ci ja stworzona do rodzinnego świętowania trwającego dłużej niż trzy dni. To maksimum, po którym doznaję ataku gnuchozy, mam duszności i muszę wybiec. Nudzę się. Wszystko mnie boli - szyja i włosy, nienawidzę świata i ludzi. Oraz kubków.
Drżyjcie, kubki!
W zasadzie powinnam uprzedzić, że będą wyrazy, ale postanowiłam zadać sobie ćwiczenie z siły woli i spróbować określić sytuację bez użycia wulgaryzmów. O ile to możliwe.
Teoretycznie nie ma się do czego przyczepić - ot, pędzimy sobie rodzinne święta, konkretnie ich trzeci tydzień, w domowym zaciszu. Choć może wyraz "zacisze" nie jest do końca adekwatny, gdyż Aramaj siedzi trzeci tydzień w czołgu i krzyczy na kolegów usadowionych trzeci tydzień w czołgach.
Ciężka praca.
Ale poza tym nikt z nas nie pracuje, ani nie chodzi do szkoły, bo szkoła poszła po rozum do głowy i się obraziła, że nikt jej nie kocha i postanowiła dać wszystkim nauczkę i żeby żałowali, że jej nie kochali i żeby uschnęli z tęsknoty, żeby docenili co stracili i utonęli w morzu łez i żeby szlochali u jej zastawionych żelazną mastabą wrót: szkoło wróć! A ona ani drgnie i nie wróci, a potem, gdy już wszyscy skruszeją (ja już jestem krucha od mniej więcej dwóch tygodni) to się na moment otworzy, na jedno mgnienie, aby po 10 dniach lekcyjnych skwapliwie znów zamknąć swe podwoje.
Nie jestem pewna, czy wszystkie samotne matki pacholąt w wieku wczesnoszkolnym pracujące na dwa etaty są równie zadowolone ze stuletnich ferii świątecznych, jak ci, którzy są z nich zadowoleni, czyli bezdzietni nauczyciele. (Obiecałam sobie wobec tego, że w kolejnym życiu będę cudze dzieci uczył. Niech plują i nienawidzą, niech nawet koszem na śmieci skroń dumną mą stroją - za takie frykasy jak 17 dni leżenia przodem - warto).
Pocieszam się, że to jeszcze tylko jutro i znów będzie można stąd uciec, gdzie oczy poniosą, w sensie na zakład - tam pozbieram myśli i ustalę priorytety, gdyż dotychczas moim życiowym celem było karmienie.
Gdy jestem kobietą pracującą kwestię tuczu załatwiam niejako przy okazji. Ot, przesmażę coś pobieżnie na patelni i paszli mje won.
Gdy jestem pełnoetatową strażniczką domowego ogniska, cały boży dzionek drepcę w fartuszku i napycham żółte dzióbki, a jak mi się znudzi, to se miotłą pomacham. Dochodzę do gorzkiej konkluzji, że miotła jest obok patelni moją najlepszą przyjaciółką od serca, gdyż nie czyni tyle hałasu co odkurzacz i można z nią tańczyć nawet w nocy. A jest co tańczyć, jest ścisk na parkiecie i bez przerwy lecą nowe rokendrole.
Bardzo się staram. W zasadzie nie było w tym sezonie świąteczno-noworocznym większych nieporozumień na tle przeludnienia i klaustrofobii, raz tylko wykrzyczałam strasznym głosem, że mężczyźni powinni iść na wojnę i ginąć oraz rąbnęłam kubkiem o terakotę. Sprytnie wybrałam kubek, którego nie lubiłam, więc nie ma strat, poza moralnymi, a wręcz przeciwnie, uczyniłam tym nieco luzu w kredensie, bo mnie latoś wszyscy święci uszczęśliwili kubkami, nie rozumiem koincydencji, wobec czego mi się wsypują, więc śmiało mogę jeszcze nie raz dawać upust swej prostrancji bez widomych braków w zastawie stołowej.
Nie jestem ci ja stworzona do rodzinnego świętowania trwającego dłużej niż trzy dni. To maksimum, po którym doznaję ataku gnuchozy, mam duszności i muszę wybiec. Nudzę się. Wszystko mnie boli - szyja i włosy, nienawidzę świata i ludzi. Oraz kubków.
Drżyjcie, kubki!
poniedziałek, 30 grudnia 2013
na całej połaci... szron
Nieprawdą jest jakobym w celach zarobkowych penetrowała wysypiska.
Ot, po prostu wiedziona romantyczną okolicznością przyrody ruszyłam w łąki fotografować oszronione cuda natury. I gdy tak sobie hasałam, niczym rusałka zwiewna przebudzona słonkiem, wpadłam na tę, oto, martwę naturę, to, mówię sobie, też jej cyknę focię, a co, nikt jej nie kocha, niech ma.
A Wy, gdzie idziecie na Sylwestra?
piątek, 13 grudnia 2013
piątek, 6 grudnia 2013
wieje i rozwiewa mnie
Dziś jestem zła. Zła i brzydka hulajnoga.
(Dla porządku: dawno, dawno temu, gdy Aramaj był mały (!) wygłosił taką oto wiekopomną sentencję:
Złe i brzydkie hulajnogi popsuły znak drogowy na mojej ulicy.
I to stąd. I dlatego).
Ja też. Też chętnie coś bym popsuła, wytargała za ogon jakiegoś kota, podpaliła kosz z plastikiem, narzygała komuś do kozaczków, podstawiła nogę staruszce albo chociaż dziecku w kołysce wyrwała lizaka. Powodują mną niskie pobudki niewiadomego źródła, podłość, wredota i lisi wzrok. Może to wszystko przez te atomy, albo przez Ksawerego - fakt, że komuś bym jebła z misia, czy raczej podłożyła świnię. Z tego powodu nie odbieram telefonów, by nie zelżyć interlokutora i dlatego ukradłam w szkole sok tymbark z automatu, choć to nie dla mnie się zaciął. Pokiwali my z Buniozylem klapą i wyleciał. Rrrarrr.
Co do kozaczków, to widziałam w Zarze takie oficerki, do których swobodnie można spawać bez szkody, a szkoda, bo są piękne i ujrzawszy je poczułam wzmożone libido i zaczęłam natychmiast rozkminiać, kto jakiego łabądka z papieru hand made w tym roku otrzyma ode mnie na gwiazdkę. Niestety, po szczegółowych oględzinach wyszło na jaw, że rzeczone są co prawda bardzo skórzane, ale tylko po wierzchu, wnętrze zaś mają wyłożone niezwykle praktycznym linoleum, które w razie zaburzeń gastrycznych, lub, jak w moim przypadku psychicznych, zapełnić można treścią żołądkową, a następnie umyć wodą z węża. Nie wiem tylko, jak tego typu poliuretanowe wykończenie wpływa na komfort noszenia na nodze, gdyby akurat nic nam nie leżało skórką z pomidora na żołądku.
Na zakładzie nas tymczasem rozpieszczają - a to nam urządzą spotkanie integracyjne z poczęstunkiem, bezalkoholowe - to ja nie chodzę, bo na trzeźwo tego nie wytrzymam, a to mikołaj nam raffaello bez względu na płeć baletnicy zapoda, album książkowy, uścisk dłoni prezesa, dyplom, piątka z koroną, zabawa mikołajkowa dla najmłodszych (tym bardziej nie chodzę) - słowem raj na ziemi. Tego jeszcze nie było. Coś mi tu śmierdzi i nie jest to kozaczek z PCV. Mam niejasne przeczucie, że w tym roku nie będzie premii świątecznej. Ale ja jestem defetystką. Pamiętajmy.
Zima. Kot żre i to się przekłada. Dwa razy dziennie. Powiedziałam mu: Trzysta sześćdziesiąt pięć kup w wannie rocznie I ANI JEDNEJ WIĘCEJ!!! Zastanawiam się w związku z powyższym nad relegowaniem gadziny na śmietnik. Tylko nie mam gwarancji, czy kotek, stołując się na mieście, nie przyniesie powyższego menu by złożyć je do mojej wanny. A właściwie mam taką pewność. Ale ja jestem defetystką. Pamiętajmy.
I hulajnogą.
Wobec tego ide se podpalić kotka. Niech się na coś przyda.
(Dla porządku: dawno, dawno temu, gdy Aramaj był mały (!) wygłosił taką oto wiekopomną sentencję:
Złe i brzydkie hulajnogi popsuły znak drogowy na mojej ulicy.
I to stąd. I dlatego).
Ja też. Też chętnie coś bym popsuła, wytargała za ogon jakiegoś kota, podpaliła kosz z plastikiem, narzygała komuś do kozaczków, podstawiła nogę staruszce albo chociaż dziecku w kołysce wyrwała lizaka. Powodują mną niskie pobudki niewiadomego źródła, podłość, wredota i lisi wzrok. Może to wszystko przez te atomy, albo przez Ksawerego - fakt, że komuś bym jebła z misia, czy raczej podłożyła świnię. Z tego powodu nie odbieram telefonów, by nie zelżyć interlokutora i dlatego ukradłam w szkole sok tymbark z automatu, choć to nie dla mnie się zaciął. Pokiwali my z Buniozylem klapą i wyleciał. Rrrarrr.
Co do kozaczków, to widziałam w Zarze takie oficerki, do których swobodnie można spawać bez szkody, a szkoda, bo są piękne i ujrzawszy je poczułam wzmożone libido i zaczęłam natychmiast rozkminiać, kto jakiego łabądka z papieru hand made w tym roku otrzyma ode mnie na gwiazdkę. Niestety, po szczegółowych oględzinach wyszło na jaw, że rzeczone są co prawda bardzo skórzane, ale tylko po wierzchu, wnętrze zaś mają wyłożone niezwykle praktycznym linoleum, które w razie zaburzeń gastrycznych, lub, jak w moim przypadku psychicznych, zapełnić można treścią żołądkową, a następnie umyć wodą z węża. Nie wiem tylko, jak tego typu poliuretanowe wykończenie wpływa na komfort noszenia na nodze, gdyby akurat nic nam nie leżało skórką z pomidora na żołądku.
Na zakładzie nas tymczasem rozpieszczają - a to nam urządzą spotkanie integracyjne z poczęstunkiem, bezalkoholowe - to ja nie chodzę, bo na trzeźwo tego nie wytrzymam, a to mikołaj nam raffaello bez względu na płeć baletnicy zapoda, album książkowy, uścisk dłoni prezesa, dyplom, piątka z koroną, zabawa mikołajkowa dla najmłodszych (tym bardziej nie chodzę) - słowem raj na ziemi. Tego jeszcze nie było. Coś mi tu śmierdzi i nie jest to kozaczek z PCV. Mam niejasne przeczucie, że w tym roku nie będzie premii świątecznej. Ale ja jestem defetystką. Pamiętajmy.
Zima. Kot żre i to się przekłada. Dwa razy dziennie. Powiedziałam mu: Trzysta sześćdziesiąt pięć kup w wannie rocznie I ANI JEDNEJ WIĘCEJ!!! Zastanawiam się w związku z powyższym nad relegowaniem gadziny na śmietnik. Tylko nie mam gwarancji, czy kotek, stołując się na mieście, nie przyniesie powyższego menu by złożyć je do mojej wanny. A właściwie mam taką pewność. Ale ja jestem defetystką. Pamiętajmy.
I hulajnogą.
Wobec tego ide se podpalić kotka. Niech się na coś przyda.
wtorek, 19 listopada 2013
rewitalizacja
Przyjechali chłopcy volkswagenem, taką nyską, wysiedli, przyodziali się we flizelinowe kombinezony na zamek błyskawiczny, nasunęli kapturki, nadziali żółte kaski, założyli maski pegaz, powiesili na krzaku żółtą tabliczkę: UWAGA! ZAGROŻENIE AZBESTEM!, wyjęli łomy i zaczęli łamać.
Połamali. Przerwa. Siedli. Zdjęli maski. Zjedli bułkę, zapalili papierosa. Założyli maski. Połamali jeszcze trochę.
Fajrant.
Wrzucili płyty na pakę, zatknęli za wycieraczkę tabliczkę: UWAGA! ZAGROŻENIE AZBESTEM! i pojechali.
Wrócą.
W tej sytuacji stosuję szeroko zakrojoną profilaktykę raka płuc: nie wypuszczam kota na parapet.
Bardzo sprytnie.
Połamali. Przerwa. Siedli. Zdjęli maski. Zjedli bułkę, zapalili papierosa. Założyli maski. Połamali jeszcze trochę.
Fajrant.
Wrzucili płyty na pakę, zatknęli za wycieraczkę tabliczkę: UWAGA! ZAGROŻENIE AZBESTEM! i pojechali.
Wrócą.
W tej sytuacji stosuję szeroko zakrojoną profilaktykę raka płuc: nie wypuszczam kota na parapet.
Bardzo sprytnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)