czwartek, 19 stycznia 2012

bydło rogate czerwone, bydło białe bezrogie

I gdy tak sobie stękam, koleżanki zapytują mnie, czy oglądam seriale o dzieciach, w które to obfituje ostatnio bogata oferta programowa TVP.


Otóż NIE. Nie oglądam, a jeśli czasem obejrzę niechcący (załóżmy, że się dpocham do telewizora) to czuję przygnębienie zamiast rozluźnienia i relaksu. Relaksu i rozluźnienia.


Tematyka przezabawnych perurbacji okołonastoletnich jakoś mnie przytłacza. Niby fajnie, fajnie, ale co za dużo, to nie zdrowo. W domu mam ten non stop reality show i jakoś nie tęsknię do jeszcze. Oraz czuję niemoc, indolencję i nieprzygotowanie. Jestem złom matkom. Ot co. A w dodatku nie ma we mnie silnego imperatywu poprawy tej sytuacji. Lepiej mi idzie z małymi dziećmi. Małe dzieci można w ostateczności powiesić za szeleczki i niech się sobie złoszczą, plują i wierzgają, aż się zesrają, jak ta, za przeproszeniem, przepióreczka. W tym tkwi właśnie tajemnica mojego sukcesu – nie pertraktuję z ryczącymi kilkulatkami. Nigdy.


Natomiast próba podniesienia na szeleczkach czternastolatka musi spalić na panewce z takiej oto prozaicznej przyczyny, że strasznie trudno jest zmusić młodzieńca, żeby założył spodenki na szelkach. W ogóle trudno jest go zmusić do czegokolwiek, co nie jest leżeniem na tapczanie w objęciach komputera. Komputer trzyma w kleszczach mocno, leżanka przyciąga, nie wiadomo co by musiało się wydarzyć, aby wykrzesać energię kinetyczną potrzebną do pokonania tej grawitacji.


Apropo wychowania przez podnoszenie przypomniała mi się sytuacja, kiedy to mój tata, Pan L., odprowadzał raz Aramaja do przedszkola. Aramaj już wówczas był twardą sztuką i miewał odmienną koncepcję. Takoż wtedy – nie wyraził zgody na pójście do przedszkola i manifestował to kładąc się na chodniku, co w wolnym tłumaczeniu miało oznaczać, że NIE (w zasadzie do dziś nic się w tej materii nie zmieniło, tyle tylko, że zamienił chodnik na tapczan). Zatem Pan L. zmuszony był nieść Aramaja ku placówce edukacyjnej trzymając go kopiącego i zacietrzewionego za rękawek kurteczki. Ach piękne to były czasy, gdy waga poniżej 20 kilogramów predystynowała dzieciątko do spacerowania bez dotykania nózkami ziemi! Pikanterii tej scence dodawał fakt, że Aramaj wrzeszczał przy tym „PUŚĆ MNIE, TY GNOJU!!!” Co ciekawe, miało się wrażenie słuchając relacji Pana L., że w jego głosie pobrzmiewa duma z wnuczka.


Cóż, czasem się zastanawiam, jak przebiega dziedziczenie cech charakteru i czy możliwa jest w tym względzie jakaś ekstra kumulacja?


Na przykład: wszystkie wady ojca i żadnej z zalet matki.
Lub odwrotnie: wszystkie wady matki i żadnej z zalet ojca.


Genetyka i ewolucja. I to wszystko u mnie na chacie.
Życie jest takie ciekawe!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz